Notice
  • Lack of access rights - File '/images_widzowie_1.jpg'

Aktualności

Rekordowa frekwencja na 34. WST








Program tegorocznej edycji WST okazał się strzałem w dziesiątkę. Nadkomplety na widowni odnotowały niemal wszystkie z czternastu tytułów, jakie w tym roku wybrali kuratorzy festiwalu Zdzisław Pietrasik oraz Marek Waszkiel.


Pomimo zmniejszonej o 25 procent dotacji, udało się zaprosić 14 ważnych spektakli z całej Polski, a zainteresowanie widzów tymi tytułami przeszło oczekiwania organizatorów. Już w pierwszym tygodniu po ogłoszeniu repertuaru, bilety na część spektakli były prawie wyprzedane. Stąd decyzja o dołożeniu dodatkowych terminów „Do Damaszku” Jana Klaty ze Starego Teatru w Krakowie oraz „Carycy Katarzyny” Wiktora Rubina z Teatru im. S. Żeromskiego w Kielcach. Na obu tytułach była ponad stu-procentowa frekwencja. „Do Damaszku” podczas dwóch pokazów zobaczyło w tym roku 1087 osób, a „Carycę” – 857. Blisko stu-procentową widownię odnotowały także pozostałe tytuły: „Podróż zimowa” Mai Kleczewskiej (podczas dwóch pokazów – 93 procent widowni) , „Kronos” Krzysztofa Garbaczewskiego (118 procent widowni), „Lód” Janusza Opryńskiego (98 procent), „Antyhona” Agnieszki Korytkowskiej-Mazur (95 procent), „Wesele” Marcina Libera (125 procent) oraz „Czarownice z Salem” Adama Nalepy, które obejrzało 576 osób (126 procent).

Organizatorzy bardzo żałują, że nie wszystkim udało się kupić bilety i wejściówki na wybrane spektakle.

Średnio każdy tytuł zobaczyło w tym roku 429 widzów, a średnia frekwencja na wszystkich spektaklach wyniosła 107 procent. W ubiegłym roku średnia frekwencja na spektaklach wyniosła 280 osób. W poprzednich latach, według danych Instytutu Teatralnego: w 2012 roku – średnia 169, w 2011 – 163, w 2009 – 197, a w 2008 roku – 219.

Również program imprez towarzyszących cieszył się dużym zainteresowaniem. Dla przykładu, na spektaklach przeglądu Malabar Fest odnotowano 79-procentową frekwencję, a na „Monologach” Jerzego Treli z muzyką na żywo Zbigniewa Preisnera była ponad 100-procentowa frekwencja.

Warszawskie Spotkania Teatralne – podobnie jak w ubiegłym roku -  zorganizował Teatr Dramatycznym przy finansowym wsparciu Miasta Stołecznego Warszawy oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.  Podczas tegorocznej edycji widzowie mogli zobaczyć 8 spektakli dla dorosłych i 6 spektakli dla dzieci. 34 WST trwały od 4 do 14 kwietnia 2014 roku.


WST oczami zagranicznych krytyków









"W polskim teatrze dokonała się ważna zmiana" - przekonują krytycy Jose Antunano i Michael Handelzalts, oglądający tegoroczną edycję Warszawskich Spotkań Teatralnych. Wśród najciekawszych spektakli wymieniają oni "Do Damaszku" oraz "Noc żywych Żydów".

Hiszpański teatrolog, profesor Jose Antunano oraz Michael Handelzalts, urodzony w Polsce izraelski krytyk z "Haaretz Newspaper" byli wśród zagranicznych dziennikarzy, akredytowanych na 34. edycję Warszawskich Spotkań Teatralnych, które odbywały się w dniach 4-14 kwietnia. Wśród spektakli, które zrobiły na nich największe wrażenie wyróżnili oni "Do Damaszku" (na zdjęciu) Augusta Strindberga w reżyserii Jana Klaty, "Noc żywych Żydów" Igora Ostachowicza w reżyserii duetu Aleksandra Popławska/Marek Kalita oraz "Kronos" Witolda Gombrowicza w adaptacji i reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego.

- Zainteresowały mnie "Do Damaszku" i "Kronos". W pierwszym z nich Klata inteligentnie odczytuje ten wielowarstwowy tekst. Wybór wątków, przeniesienie znaków z poszczególnych scen czy zderzenie postaci tworzą osobistą i czytelną wizję tekstu Strindberga. "Kronos" jest dla mnie propozycją transgresyjną i prowokacyjną, tak jak sam tekst Gombrowicza. Ma jednak kilka problemów inscenizacyjnych (obecność elementów audiowizualnych jest nadmierna, a ich długość wydaje się nieuzasadniona), ale dostrzegam poszukiwanie nowego języka scenicznego, który wydaje mi się interesujący. Nie jest to propozycja zamknięta, ale zawiera elementy nad którymi można dyskutować, co w teatrze jest bardzo ważne - stwierdził w rozmowie z PAP Antunano.

Odwagę i brawurową formę spektaklu "Noc żywych Żydów" podkreślał Michael Handelzalts. - Poruszony temat jest bardzo ciekawy, jak również forma. Ten temat nie jest traktowany z poczuciem świętości i szacunku; porusza się go w sposób żywy, kontrowersyjny, często ryzykowny. Nie należy obchodzić na palcach i uważać, czy przypadkiem kogoś się nie uraziło, tylko odważnie poruszać tematy, które są i należy się z nimi zmierzyć - powiedział krytyk, który wśród najciekawszych propozycji tegorocznej edycji imprezy wyróżnił także spektakle "Podróż zimowa" Elfriede Jelinek w reżyserii Mai Kleczewskiej, "Lód" na podstawie prozy Jacka Dukaja w reżyserii Janusza Opryńskiego oraz "Do Damaszku".

Obaj krytycy podkreślali także, że cechą charakterystyczną polskiego teatru jest jego chęć do podejmowania ryzykownych eksperymentów, często na "klasycznych" tekstach.

- Obserwuję polski teatr od 20 lat. W tym czasie dokonała się ważna zmiana. Odeszło się od teatru naturalistycznego, skomplikowanego w stronę teatru postmodernistycznego, odpowiadającego potrzebom kultury obrazu, kultury fragmentarycznej i szybkiej, która charakteryzuje współczesność i sprawia, że teatr ewoluuje. Praca reżysera jest niezwykle ważna, lektura tekstów klasycznych poprzez współczesną dramaturgię jest istotna, aby dotrzeć do widza i opowiedzieć historię na scenie: to są cechy, które mnie interesują w szczególności. Najważniejsze, że ta zmiana tworzy własną estetykę, nie odrzucając swojej przeszłości, choć ją kwestionuje - stwierdził prof. Antunano.

- Polski teatr zawsze był interesujący, ponieważ zawsze starał się eksperymentować, podchodzić do znanych sztuk w inny, bardziej niekonwencjonalny sposób - ocenił Michael Handelzalts, jednak w jego opinii czasami to "staranie się być innym" nie wychodzi na dobre. Zdaniem krytyka tradycyjne podejście do sztuki i jej wykonanie też ma pewne zalety, o których się zapomina. - Nie brakuje świetnych aktorów i interesujących reżyserów, pracujących z rozmachem. Było pokolenie Lupy i Warlikowskiego; teraz jesteśmy dwa pokolenia dalej i widać ich wpływy. Nie widać jeszcze jednak tej oryginalności, ale to się może jeszcze wyłonić - skomentował Michael Handelzalts.

Izraelskiego krytyka cieszyła także frekwencja podczas imprezy, świadcząca - jego zdaniem - o dużym zainteresowaniu warszawskiej publiczności zarówno Warszawskimi Spotkaniami Teatralnymi, jak i teatrem jako takim. - Właściwie na wszystkich spektaklach, które widziałem była pełna publiczność, żywo przyjmująca, to co dzieje się na scenie. To jest teatr, który jest oglądany przez ludzi teatru ale także przez ogólną publiczność w Warszawie - ocenił.

PAP

W Warszawie noc żywych trupów z żydowskiego getta

 


Recenzja Michaela Handelsalzaltsa w Haaretz


Sztuka miesza rzeczy, które zazwyczaj nie występują razem: horror ze śmiechem i Holokaust z żartami.

„Nasza klasa”, koprodukcja izraelskich teatrów Habima i Cameri opowiada historię 10 polskich i żydowskich dzieci, które razem dorastają, żyją i umierają. To niemal cały wiek polskiej historii, w tym niemiecka i rosyjska inwazja w czasie II Wojny Światowej, zniszczenie społeczności polskich Żydów przez Niemców przy aktywnym udziale Polaków. Nie wszyscy oczywiście – ale też nie tak niewielu – brało udział  w morderstwach swoich kolegów z klasy.

Sztuka, która z powodzeniem wystawiana była w wielu zakątkach świata, nie tylko w Izraelu i w Polsce, została napisana przez polskiego dramatopisarza Tadeusz Słobodzianka. Co skłoniło go do napisania sztuki pokazującej bardzo bolesną prawdę o polsko-żydowskich relacjach w czasie Holokaustu? „Przede wszystkim musimy przyjąć do wiadomości prawdę na temat tego, co się stało” – powiedział Haaretz.

Słobodzianek jest dyrektorem warszawskiego Teatru Dramatycznego, który mieści się w Pałacu Kultury i Nauki – olbrzymim budynku pozostałym z sowieckich czasów i znajdującym się w centrum miasta. Jego teatr, korzystający z patronatu władz miasta, zorganizował Warszawskie Spotkania Teatralne, które pokazują stołecznej publiczności najciekawsze propozycje teatrów z całej Polski.

Na festiwalu, który odbywa się już po raz 34 i wciąż rośnie w siłę, obejrzeć można 14 polskich produkcji prezentowanych od 4 do 14 kwietnia. Na otwarcie została pokazana premiera najnowszej produkcji Teatru Dramatycznego  – „Noc żywych Żydów”. Sztuka jest adaptacją powieści Igora Ostachowicza, która w zeszłym roku była głównym pretendentem do Nike, najbardziej prestiżowej polskiej nagrody literackiej. Przedstawienie wyreżyserowali Aleksandra Popławska i Marek Kalita.

Główny bohater nazywa się po prostu Bezimienny. Mieszka w budynku stojącym na terenie dawnego warszawskiego getta. Ma trzydzieści kilka lat, jest wykształcony, ale woli zarabiać na życie jako glazurnik, bo dzięki temu może być swoim własnym szefem i nie płacić podatków.

Pogardza jednak każdym, kto żyje na koszt podatników. Opiekuje się swoją dziewczyną, Chudą – anorektyczką, weganką i miłośniczką jogi. Chuda słyszy odgłosy z piwnicy, w Internecie znajduje wyjaśnienie, że są to duchy Żydów w piwnicach i kanałach pod Muranowem, dzielnicą miasta, która kiedyś była częścią warszawskiego getta.

Tytuł powieści i sztuki więcej niż tylko sugeruje skojarzenie z „Nocą żywych trupów”. Wielu recenzentom książki nie przypadło do gustu porównanie Żydów z getta do zombi. Ale to porównanie jest dokładnie tym, o co autorowi  chodziło. Jest zdecydowanie w stylu groteskowego horroru à la „Bękarty wojny” Quentina Tarantino czy „Maus” Arta Spiegelmana – komiksu przedstawiającego Niemców jako koty, Żydów jako szczury, a Polaków jako świnie.

Muzyka pop i król popu    

Bezimienny protagonista spotyka polskiego antysemitę - dziadka, który opowiada makabryczne żarty o  Holokauście (nie wszystkim wydają się one zabawne, mi tak, ale nie będę ich cytował). Dziadkowi towarzyszy jego seksowna wnuczka. Żydzi z wychodzący piwnic pukają do drzwi bohatera.

Wśród nich jest ojciec mówiący w jidysz (z nieprzekonującym akcentem), jego córka Rachela, która się nie uśmiecha (dlatego została w piwnicy i nie dane jej było pójść do nieba) i Dawid bez połowy twarzy. Później gubi zresztą rękę, jak przystało na prawdziwego zombi. Główną prośbą Żydów jest możliwość posłuchania współczesnej muzyki popularnej. Dawid, na przykład, marzy, by posłuchać Michaela Jacksona.

Chuda i Bezimienny zabierają Żydów, którzy wychodzą z piwnic, do miejsca o nazwie Arkadia. Żeby zrozumieć makabryczny humor tej sytuacji, musicie wiedzieć – o czym też nie wiedziałam, dopóki ktoś mi tego nie wyjaśnił – że Arkadia to ogromne, wspaniałe centrum handlowe w Warszawie. Polacy uważają je za symbol dekadenckiego konsumpcjonizmu. Powiedziano mi, że grupy młodych Izraelczyków, którzy przyjeżdżają do Polski na Marsz Żywych, wycieczki upamiętniające Holokaust, z entuzjazmem spędzają czas w Arkadii. Podczas śniadania w gigantycznym hotelu, gdzie się zatrzymałem, słyszałem turystów z Marszu Żywych mówiących jednym tchem o Majdanku i trampkach w sklepie w Arkadii. Shoah nie Shoah, życie powoli toczy się dalej.

A zatem Bezimienny zabiera Rachelę i Dawida na zakupy do Arkadii. Dziewczyna, do tej pory ubrana na czarno, wraca z centrum handlowego w miniówie i  odsłaniającej ramiona koszulce i… prawie się uśmiecha. Za to Dawid, który gubi, a potem znajduje rękę w Arkadii, zdobywa płyty i teledyski Michaela Jacksona. Razem z Rachelą wykonują Moonwalk do oryginalnej muzyki. Ale Arkadia roi się także od polskich neonazistów – skinheadów, antysemitów i homofobów, którzy szybko okazują się ukrytymi gejami. Sztuka kończy się pojawieniem się nowego Hitlera, lidera neonazistów, raczej karykaturalnego. Śpiewa parodię nazistowskiej pieśni bojowej, która wzywa do spalenia tęczy, będącej symbolem społeczności homoseksualnej. Spalenie tęczy rzeczywiście zdarzyło się  podczas niedawnego marszu nacjonalistów w Warszawie.

Jak się już pewnie zorientowaliście, powieść i sztuka sporządzają danie złożone z motywów zaczerpniętych z popularnej, groteskowej, makabrycznej i postmodernistycznej kultury. Poruszają przy tym bolesne problemy obecne we współczesnej Polsce, w tym pamięci o Żydach, którzy zostali wymazani oraz kompleksu winy (nie bezpodstawnego, by nie powiedzieć więcej) porządnych współczesnych Polaków.      

Rola Premiera

Wszystko to było w książce, która okazała się wielkim sukcesem. A sztuka przyciągnęła również wiele uwagi przed premierą. Okazało się, że autor Igor Ostachowicz jest doradcą i bliskim współpracownikiem polskiego premiera Donalda Tuska, który siedział przez cale trzygodzinne przedstawienie obok autora. Jego obecność w teatrze wywołała zainteresowanie, ponieważ premier i członkowie jego gabinetu rzadko pojawiają się na wydarzeniach kulturalnych.

Marek Kalita współreżyser spektaklu zaadaptował powieść na scenę, on również gra główną rolę (Kalita wyreżyserował także sztukę Hanocha Levina „Ichś Fiszer”).

Scena jest pudełkiem o metalowych ścianach, w których otwieranie i zamykanie drzwi powoduje olbrzymi hałas. W zgodzie z tradycją teatru, na przykład, Krzysztofa Warlikowskiego, scenografia i światło, są ciągle w użytku", tak jak i muzyka, która przywołuje hity polskiej muzyki popularnej, zarówno współczesnej, jak i dawniejszej. Jeden z bohaterów ma w telefonie polski hymn jako dzwonek.

Spektakl mnie wciągnął – Jestem profesjonalnym krytykiem teatralnym, izraelskim Żydem i Polakiem, rozumiem język i kulturę, choć brakuje mi głębokiego emocjonalnego zaangażowania w polskie życie współczesne. Przedstawienie jest interesujące zarówno pod względem stylu i podejmowanych tematów, nie boi się łączyć rzeczy, których normalnie się nie łączy: horroru i śmiechu, Holokaustu i żartów.

Ale w teatralnym miksie usłyszałem rzeczy, które mnie zdziwiły. Na przykład, Rachela  pytana przez Bezimiennego, dlaczego wciąż mieszkają w piwnicach domów pobudowanych na gruzach getta, odpowiada:
„Różnie. Pod Warszawą zostali tylko ci, z którymi coś jest nie tak. Najwięcej jest tych w szoku. Nie potrafią się pozbierać, niektórzy obrażeni na boga. Różnie. Niektórzy boją się, że wszystko zrozumieją. Albo jeszcze gorzej – że będą musieli wybaczyć. Są i tacy, co pracowali w policji w Sonderkomando. Mój ojciec to co innego. Twardziel, zero szoku. Był w powstaniu żydowskim, potem w polskim. Wszyscy go szanują. Został dla mnie. Nie chce mnie tu zostawić samej. A teraz wszyscy są pobudzeni, nikt nie chce spokojnie leżeć w piachu.”

Rachunek sumienia

Dla mnie to tłumaczy cały spektakl, Rachela zrozumiała coś bardzo głębokiego z życia polskich Żydów. Generalnie, sztuka wydaje się – ze wszystkimi plusami i minusami (w tym niewybrednie przepracowany gejowski motyw) – kontynuacją rachunku sumienia polskiej inteligencji. Widzowie teatralni powinni więc zrobić swój własny rachunek sumienia.

Pod koniec spektaklu długie czerwone flagi powiewają nad sceną, jak te które powiewały nad paradami nazistów. To oklepana symbolika – pomyślałem, ale nagle zauważyłem w centrum sceny powiewające flagi z głową Myszki Miki. Na przyjęciu po premierze, scenografka powiedziała mi, ze ten motyw (bardzo udany moim zdaniem) został dodany rano w dniu premiery.

Zanim usiadłem do recenzji, przeczytałem w „Gazecie Wyborczej”, jednej z najbardziej szanowanych polskich gazet, brutalną recenzję sztuki. Recenzent twierdzi, że głos Żydów reprezentowany jest przez całkiem inteligentnego, oderwanego od rzeczywistości apatycznego bohatera, który reprezentuje polską kasę średnią w niezbyt pochlebny dla niej sposób. Krytyk pogardza również rozrywkową warstwą sztuki nazywając ją żałosnym i nędznym wodewilem.

Nawet jeśli widzę niedoskonałości tej sztuki, jej długość i proste rozwiązania (w tym sprawę gejów, która, jak rozumiem, jest niemal obowiązkowa w Polsce), myślę, że było to ważne doświadczenie. Spektakl odnosi się do nierozwiązanych problemów historycznego i współczesnego doświadczenia – problemów być może niemożliwych do rozwiązania.

Przedstawienie kończy się krótkim filmem, w którym Bezimienny biegnie ulicami miasta wśród tłumów, z metalową rurką, by bronić Polski przed pojawiającym się nowym Hitlerem, groteskową karykaturą. Wydaje mi się, że twórcy chcieli w ten sposób powiedzieć, że nawet porządni i zdrowi na umyśle ludzie mogą dać się ponieść rasizmowi, nacjonalizmowi i przemocy w obliczu prawdziwych niebezpieczeństw, nawet jeśli większość tych niebezpieczeństw jest wymyślona lub zniekształcona. To lekcja zarówno dla Polski, jak i Izraela.

Zakładam, że twórcy będę jeszcze pracowali nad spektaklem zanim powróci on na scenę pod koniec kwietnia. W międzyczasie planuję przeczytać książkę.  

Mam nadzieję, że autor służy dobrą radą premierowi. Zastanawiam się też, kiedy premier Izraela będzie miał za doradców pisarzy, którym niestraszne skomplikowane i bolesne sprawy.

Michael Handelzalts

Haaretz Newspaper


Michael Handelzalts (1950) – urodzony

w Polsce wybitny izraelski krytyk, pisze w Haaretz Newspaper,  założyciel Book Review Magazine.

Haaretz to najstarszy dziennik w Izraelu, w wersji angielskojęzycznej wydawany i sprzedawany razem z International New York Time.      

partnerzy.jpg